Japonia po zapadnięciu zmroku jest tak samo fascynująca jak za dnia. … ale, nie mam pewności, czy to twierdzenie jest słuszne.
Światło dnia, gdy działa słońce, wyciąga kontrasty; ciemność zaś, buduje miekką otulinę, wygładza zadrapania, skaleczenia, odpryski. Nie widzi się całości, dostrzega się cienie obok świateł. Cienie lamp ulicznych, samochodowych reflektorów, blasków neonów i reklam, chyboczących się w świątyniach, ogników świec, czerwonych lamp kiwających się przed wejściem do restauracji
W dużych miastach jak Tokyo, Osaka, Kyoto, Nagoya, nawet Sapporo, kilkunastu czy kilkudziesieńciu innych, o ciemność wieczorem i w nocy, dużo trudniej. Dworce, przystanki, galerie handlowe, witryny sklepów, reklamy knajp z karaoke usytuowanych na parterze, pierwszym czy trzecim piętrze; pulsujące dźwiękami lokale pachinko. Mknące Shinkanseny, ze zlewającymi się w jeden ciąg światła oknami kolejnych wagonów – Świst, resztki świateł … i ich nie ma.
Osaka. Wieczór i uliczny grill. Wołowina Wagyu. Krowy, które słuchają najsłynniejszych symfoników, ich brzuchy, boki, karki nacierane sake. Jedzące (nie wiem co to znaczy, ale znając Japończyków, bezdyskusyjnie – wierzę) ekologiczną paszę skonfigurowaną z ryżu, roślin strączkowych, zbóż, ziemniaków. Chodzi o to by struktura mięsa – by była marmurkowa, ale też krucha i swoiście tłusta.
Gdy wchodziłem kiedyś na górę Fuji, tam w nocy też nie było do końca ciemno. Poświata księżyca odbijająca się od chmur. Chmury widziane z góry z wysokości, więcej niż trzech tysięcy metrów. Akurat była burza. Waliły pioruny. Światło odbijało się w taflach jezior, które otaczają Fuji. Pełna mistyka, łączność z siłą wyższą, przypływ nieopisanej, wewnętrzej energii. Bosko. Może właśnie dlatego, każdy Japończyk, choć raz w życiu musi wejść na Fuji. Może się jeszcze kiedyś tam kopnę, kto wie?
Ueno. Dzielnica w Tokyo. Różne twarze: żółte, czarne, białe. Z jednej strony dworca, muzem sztuki nowoczesnej, boisko do bejsbola, park i ogród zoologiczny. Z drugiej bazarek pod torami. Kurteczki, koszulki, czapeczki, gadżeciki ale też, kradnące serce, owoce morza. No i parę luf sake na stojaka. Nawet kebab tam stoi. Sami przyjaciele. Na bazarku w Ueono, kupiłem minimum kilkanaście kurtek bomberek albo z karpiem koi, albo ze smokiem albo z górą Fuji na plecach. Po ciemku je kupowałem, znaczy w świetle lamp. Poleciały do Polski, od czasu do czasu zdobią fajne, damskie plecy.
Kyoto. To miasto zachowuje się wobec Tokyo jak Kraków wobec Warszawy. Pretensje, żale, złośliwości, że już nie są stolicą, tylko są byłą stolicą. Tak gadają w ciągu dnia i nocy. Oczywiście, mają gdzieś, że to Nara była pierwszą stolicą Japan. Ciekawe, że po drugie stronie świata, latami, bębny biją tak samo. Nie zmienia to postaci rzeczy, że Kyoto jest przepiękne. Las bambusowy i Złoty Pawilon, to najmniej ważny wyróżnik. Serce Kyoto bije osobno oraz wszystkie drogi prowadzą do Kyoto.
Narita i moja ukochana knajpa, tuż przed mostkiem. Gdyby była w dzisiejszym peerelu i wlazł tam jakiś agent z Sanepidu. zamknął by ją w minutę. Sake leją po palcu. Kawałki wołowiny, kurczaka na drewnbianych patyczkach smażą się na czymś co można by nazwać mini grilem. Zresztą tego typu przygotowywanie potraw jest normą w bardzo wielu punktach żywieniowo pijackich. Tam się wieczorem oddycha. Są wszyscy międzynarodowi piloci lądujących i startujących z lotniska Narita samolotów, japońscy urzędnicy, robotnicy, ludzie yakuzy.
Szaszłyczki yakitori są wszędzie. Kiedyś, w czasie szwendania się po Japonii trafiłem do dworcowej knajpy, gdzie podawano yakitori, wyłącznie z kurczaka. Skórka z kurczak, podgardle z kurczaka, skrzydełko z kurczaka i wszystko więcej co można by obrać z kurczaka. W menu było wszystko do najmniejszej kosteczki.
Kiedyś gdy świat był normalniejszy, a samoloty LOT, latały w bardziej cywilizowanych godzinach, czyli do Polski startowało się rano, a nie po nocy, gdzie wszystko sklepy na lotnisku są już zamknięte, leciało się krócej, za każdym razem, nocowałem w jednym z hoteli, niedaleko lotniska.
W barze na samej górze, a tam jest duże okno przez które widać, oddalone, wielkie lotnisko Narita. Świecący łańcuszek, na tle ciemnego nieba, schodzących do lądowania samolotów, działał jak opium. Czasami je liczyłem czasami tylko, zadumany gapiłem się.
foto: Jerzy Ciszewskifoto: Jerzy Ciszewski
foto: Jerzy Ciszewsk
foto: Jerzy Ciszewski
foto: Jerzy Ciszewski
foto: Jerzy Ciszewskifoto: Jerzy Ciszewski
fot: Jerzy Ciszewski
foto: Jerzy Ciszewskifoto: Jerzy Ciszewski
foto: Jerzy Ciszewski