
Dawno, dawno temu, w czasach, gdy samurajowie walczyli o władzę, a zamki górowały nad dolinami, na wzgórzu wznoszącym się nad rzeką Kiso stał zamek — warownia dumnych wojowników. Nazywano go Inuyama, choć wtedy jeszcze nikt nie wiedział, skąd to imię naprawdę pochodzi.
Panem zamku był młody daimyo o sercu szlachetnym, lecz samotnym. Choć miał żołnierzy, służbę i doradców, tylko jeden towarzysz był mu wierny bez cienia interesu — pies imieniem Shiro. Biały jak śnieg, cichy jak cień, lecz czujny jak sokół. Mówiono, że rozumiał ludzką mowę i potrafił wyczuć zbliżające się niebezpieczeństwo zanim jeszcze drzewa poruszyły się pod stopami wroga.
Pewnej jesiennej nocy, gdy księżyc zasłoniły chmury, a wiatr niósł zapach wilgoci i stali, Shiro zerwał się z miejsca i zaczął wyć. Przeraźliwie, długo, jakby skarżył się niebu. Strażnicy próbowali go uciszyć, lecz pies nie przestawał — krążył po murach, szczekał, wył, ostrzegał.
Zbudzony hałasem daimyo nie zlekceważył jego zachowania. Kazał podwoić warty i wzmocnić bramy. Zaledwie godzina później z mgły wyłonili się wojownicy wroga — gotowi do ataku, pewni, że zamek śpi. Lecz zamek nie spał. Dzięki Shiro, obrona była gotowa. Bitwa trwała krótko — wróg został odparty, a ziemia wokół wzgórza spłynęła krwią.
Następnego dnia, gdy mgła opadła, Shiro zniknął.
Nie znaleziono go nigdzie — ani martwego, ani żywego. Nie było śladu. Jedynie na dziedzińcu, gdzie zwykł spać, leżał biały włos, lśniący jak śnieg w blasku poranka.
Pan zamku ogłosił, że odtąd wzgórze i warownia będą nosić imię Shiro — Inu-yama, czyli Góra Psa — na cześć tego, który ocalił wszystkich.
A ludzie do dziś mówią, że gdy zamczysko tonie w porannej mgle, a powietrze drży od ciszy, wtedy słychać stukanie psich łap po mokrych kamieniach i cichy szczek dobiegający spod bramy. To Shiro, wieczny strażnik, który nie zna snu, bo jego czujność nie ma końca.