Please select a page for the Contact Slideout in Theme Options > Header Options

49 edycja Rajdu Wisły – strzeliła mnie rajdówka Kuzaja …

49 edycja Rajdu Wisły – strzeliła mnie rajdówka Kuzaja …
31 sierpnia 2025 Jerzy Ciszewski
In Public Relations, Wspominki

Kątem oka widzę lecący na mnie tył corollki Leszka Kuzaja.

Są takie momenty w życiu, że nie wiesz już reagujesz. Ciało bierze los w swoje ręce, a mózg jeszcze tego do końca nie jarzy. Intuicyjnie robię ucieczkowy wykrok. Dostaję „strzał”, prawym tylnym bokiem Toyoty Leszka.  Wylatuję w powietrze. Na jakiś czas wyłącza mi się elektryka we łbie. Tracę świadomość. Nie wiem jak to zrobiłem, pokazuję chłopakom, że żyję … Potem znowu padam już na trotuar. Gdy się budziełem zobaczyłem przestarszoną Mamę i Tatę Janusza, którzy pochyleni patrzyli się na mnie. Po chwili jakoś się zbieram i powoli wstaję …

Początek września; szósta runda Rajdowych samochodowych Mistrzostw Polski. Trzydziesta szósta runda Rajdowych mistrzostw Europy. Do pokonania osiemnaście odcinków specjalnych. Na trasie mordercza rywalizacja pomiędzy załogą Janusza Kuliga i Leszka Kuzaja. Ten pierwszy podróżuje Fordem Focusem WRC, drugi z zawodników Toyotą Corollą WRC. Moja agencja „Ciszewski Public Relations” oraz ja, dołączyliśmy do zespołu rajdowego „Marlboro, Ford, Mobil 1” w okolicach 1999 roku. Jako firma, byliśmy od public relations i takiego poważnego i drobnego marketingowego – przynieś, podaj, pozamiataj. Do tego byłem rzecznikiem prasowym zespołu.

Te lata stały pod znakiem rywalizacji pomiędzy trzema załogami, które poziomem, sprzętem dystansowali całą resztę rajdowców. Tak działo się mniej więcej od roku 1999, a może 1998ego. Było to pochodną, wtłoczenia dość dużych budżetów reklamowych przez koncerny tytoniowe w różne sponsoringi samochodowe, motocyklowe, żeglarskiej, samolotowe, balonowe, muzyczne, koncertowe … i w co się tylko dało. Było to pochodną, końcówki możliwości inwestowania w jakikolwiek marketing, wyrobów tytoniowych.  Tak, robiłem w fajkach.

Między innymi, korzystał na tym polski sport rajdowy, kibice i kierowcy, którym tworzono – jak na nasz, kraj w tamtych latach, bardzo cieplarniane warunki. Auta przygotowywane na zachodzie – w Anglii, Francji, Belgi, zagraniczne ekipy mechaników. Profesjonalne metody działania sportowego, organizacyjnego, marketingowego.

Tamtejsze know how. Philip Morris, mimo, że nie byłem ich etatowym pracownikiem, we mnie, również inwestował. Wysyłali mnie na różne szkolenia marketingowe i public relations. Szczerze mówiąc były to dla mnie pierwsze, bardzo poważne „zderzenia” z hiper profesjonalnym światem. Wcześniej budowałem agencję i swoje kompetencje, bardziej na nosa i na popełnionych błędach. Gdzie głównie jechałem na intuicji, …  może kiedyś rozwinę ten temat. Choć z drugiej strony, co to kogo dziś obchodzi.

Nasza agencja od samego początku pracowała z przemysłem motoryzacyjnym, również przy sportach. To się oczywiście brało z faktu, że przed pijarami, pracowałem, najpierw w dziale sportowym dziennika „Rzeczpospolita”, później w sporcie, nowo powołanej do życia „Gazety Wyborczej”. „Tam od zawsze”, „pisywałem” m.in. o motoryzacji sportowej. Tym samym, znałem zagadnienie, warunki, środowisko oraz poszczególnych ludzi, których dziś moglibyśmy nazwać interesariuszami.

Gdy nas zatrudniano do obsługi zespołu „Marlboro, Ford, Mobil1”, zostałem zaproszony na lunch do nie istniejącej już meksykańskiej  restauracji , w Warszawie, na dolnym Mokotowie.

Był tam Janusz Kulig i Jarosław Baran – czyli załoga. Nie pamiętam, czy był tam wyłącznie, ówczesny przedstawiciel Philip Morrisa, Wojtek Kłosowskie czy też może ktoś więcej. W sumie nie było to ważne. Mieliśmy się poznać i zakolegować.

Atmosfera była nieco napięta. Oto, znakomita, krakowska załoga rajdowa, jest przymuszana przez sponsorów, aby rozpocząć współpracę z koleżką z Warszawy, którego nie znają, któremu z definicji, nie ufają bo jest z Warszawy, a oni z Krakowa. Kto to dziś wie, który im się do pierwszego wejrzenia nie spodobał. Ubrany w garniturek, totalnie w nierajdowym sznycie. Chyba nie zrobiło to na chłopakach najlepszego wrażenia.

Dziobiąc widelcami talerze, nie patrząc sobie w oczy, wszyscy głównie milczeliśmy,. Janusz z Jarkiem chyba nie byli do mnie przekonani, a ja też do nich. Nie ma nic gorszego niż biznesowe/zawodowe przebywanie w nieczytelnym, emocjonalnie napiętym środowisku.

Zaczęliśmy razem pracować, trochę na siłę, trochę z rozsądku trochę dla pieniądze. Typowy układ biznesowy. Bo sponsorzy kazali.

Z czasem, nie pamiętam; po trzecim, piątym rajdzie, coś zaczęło się przełamywać. Normalniej zaczęliśmy ze sobą gadać? Bardziej interesowaliśmy się drugą stroną. Może wszyscy zorientowali się, że są skazani na tych drugich; a może również każdy z nas po bliższym poznaniu zyskał punkty u drugiej strony.

Co było potem?

Potem było tak, że byliśmy najbardziej zwartym, szanującą się wzajem grupą ludzi, która pracuje na wspólny sukces. Załoga, Anglicy dostarczający rajdówkę na każdy rajd. Dziewczyny i chłopaki z Philipa i ci z Krakowa, którzy nas wspomagali. Lataliśmy jak w szwajcarskim zegarku. Cała brać rajdowa zazdrościła nam.

Myśmy to wiedzieli i wszyscy ludzie, którzy w tamtych czasach, pracowali przy rajdach również.

Nie było innego wyjścia, Nie w sensie przymusu, a bardziej przeznaczenia.  Staliśmy się  przyjaciółmi. Jak by to nie brzmiało, bardziej poświęcałem się zespołowi rajdowemu Marboro, Ford, Mobil 1 czyli Jankowi i Jarkowi, niż swojej firmie.

Pytacie, jak to możliwe, że strzeliła mnie rajdówka Kuzaja?

To bardzo proste. Stałem w niedozwolonym miejscu. Robiąc zdjęcia polowałem na najlepsze kadry. Wtedy również tak było. … to był trawnik obok asfaltu, gdzie rajdówka wchodzi w zakręt. Czyli pełna dynamika rajdowa. Kamienie lecą spod kół, opony dymią. Widać kierowcę i pilota, albo tylko pilota, jak na załączonym.

Leszkowi Kuzajowi, „poszły” wcześniej hamulce. Przed zakrętem rzucił auto w poślizg. Nie wyrobił się i tyłem, poślizgiem wjechał w sektor, gdzie stali kibice. Tylnym zderzakiem swojej Corolli, dobił do drzewa ze dwie czy trzy osoby, które zostaly ranne.  Gdy odbił się od drzewa, wracając na czarne, cały czas jego Toyota ślizgała się. Trafił mnie prawą stroną swojego samochodu. Gdy mnie uderzył, przypadkiem, łokciem wybilem mu  szybę. Poleciałem w drut kolczasty. Mając grubą, zespołową kurtkę, jak na załączonym obrazku, niespecjalnie to zanotowałem, zresztą wyłączył mi się prąd.

Po rajdzie wróciłem do Warszawy. Byłem tak poobijany, że nie byłem w stanie kierować. Zawiózł mnie Rafał J.

… następnego dnia dwa samoloty pasażerskie władowały się w dwie wieże w Nowym Jorku …

Kilka lat później Janusz zginął na przejeździe kolejowym w koszmarnie banalnej sytuacji. Sam byłem świadkiem ze trzech, czterech sytuacji wypadkowych, gdzie Janusz i Jarek nie powinni wyjść cali. Ponieważ byli farciarzami, wychodzili.

Od tamtego czasu przestałem jeździć na rajdy. Wraz ze śmiercią Janusza – w tej sprawie wszystko się dla mnie skończyło …

wycinek filmu z wypadku

relacja z całego 49 Rajdu Wisły

Comments (0)

Zostaw odpowiedź

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

*